Na holenderskim Mosiężnym Tronie zasiada miłościwie panująca królowa Margreet. Przemiła kobieta, jeśli nie liczyć czasem jakiejś egzekucji zatwardziałych papistów. Niemniej rozkapryszonym poddanym żyje się dostatnio. Nie muszą się zbytnio wysilać, ponieważ wszystkie prace zlecają obarczonym potężnymi geas klakierom, humanoidalnym mechanizmom napędzanym alchemią. To dzięki ich wynalezieniu przez Christiaana Huygensa Holandia stała się światowym supermocarstwem.
Wiadomo jednak, że utopia jest niemożliwa, a każdy idealny układ społeczny ma też ciemniejszą stronę. Nie wszystkim więc żyje się szczęśliwie pod holenderskim panowaniem. Najmniej chyba samym klakierom, ponieważ nieustannie „pilące” ich geas wywołują prawdziwe męki, dopóki powierzone przez panów zadania nie zostaną wykonane. Holendrzy nie wierzą w wolną wolę – jej istnienie to kłamstwo plugawych papistów. Nie zdają sobie też sprawy, że mechaniczni służący mają coś w rodzaju tajnej kultury – z legendami na temat tych, którym udało się odrzucić geas i uciec, i żyć w innym, lepszym świecie. A ponieważ klakierzy mogą trwać dziesiątki i setki lat, cierpliwie czekają na spełnienie tych marzeń.
Fabuła powieści Iana Tregillisa skupia się wokół poczynań trzech głównych bohaterów: Jalyksegethistrovantusa (dla komfortu czytelników zwanego częściej po prostu Jaxem), zbuntowanego klakiera; ojca Vissera, katolickiego szpiega; oraz wicehrabiny Berenice, francuskiej szpiegmistrzyni. Zabieg ten pozwala poznać świat i wydarzenia z różnych perspektyw, które uzupełniają się nawzajem. Zresztą losy trójki postaci są ze sobą ściśle powiązane, choć z początku może się to nie wydawać oczywiste. Powiedziałabym nawet, iż autorowi tak bardzo zależało na przepleceniu ich historii, że prowadzi to niekiedy do mało wiarygodnych zbiegów okoliczności.
Mechaniczny to w zasadzie steampunkowa powieść przygodowa osadzona w alternatywnej wersji początku XX wieku, gdzie królują skomplikowane mechanizmy i alchemia, a o elektryczność próżno kogokolwiek zagadywać. Jak już wspomniałam, świat zdominowało potężne holenderskie imperium, a o innych państwowościach właściwie się nie wspomina – poza Francją i Watykanem, które wspólnie stanowią przeciwwagę dla Mosiężnego Tronu. Zapomnijcie o koronie brytyjskiej, cesarstwie Austro-Węgierskim czy (jeszcze) carskiej Rosji. Tym bardziej żadnych wzmianek o dążeniach narodowo-wyzwoleńczych jakiegoś tam Lechistanu czy groźnym Imperium Osmańskim. Także Nowy Świat ma zupełnie odmienne oblicze.
Powieści nadano wyraźnie dualistyczną budowę, każdy spór przybiera dwubiegunowy charakter: Holandia kontra Francja, kalwini przeciwko katolikom, alchemia versus chemia, ludzie a mechaniczni. I oczywiście najstarsza ze wszystkich opozycji – dobro i zło. Są one skontrastowane na tyle mocno, że czytelnik nie ma żadnych wątpliwości, komu kibicować, a komu życzyć klęski; pod tym względem postaci i fabuła niczym nie zaskakują. Ta zero-jedynkowość, przyznam szczerze, trochę nuży.
Tregillis kładzie silny nacisk na tematykę etyczną, przeplatając ją argumentami natury filozoficznej i teologicznej. Głównym problemem nurtującym niemal wszystkich bohaterów powieści jest zagadnienie wolnej woli (w książce pisanej wręcz wielką literą), a co za tym idzie – moralna ocena wykorzystywania mechanicznych służących. Choć to steampunk, wybrzmiewają tu echa zupełnie współczesnej, w naszym świecie jeszcze niezbyt zagorzałej debaty: co będzie, kiedy wreszcie uda się skonstruować sztuczną inteligencję? Jak ją traktować? Jakie prawa jej przyznać? I czy będzie ona stanowiła zagrożenie dla swoich twórców?
Książka została bardzo ładnie wydana – naprawdę wpada w oko. Podoba mi się oszczędna kolorystycznie, ale opatrzona skomplikowanymi ornamentami ilustracja okładkowa oraz zadruk wnętrza miękkiej oprawy – zatrzęsienie zębatek, przekładek, pasków klinowych, wskaźników i żaróweczek, chwiejną kreską przywodzące na myśl styl graficzny Machinarium. Sam blok jest bardziej oszczędny, ale wciąż schludny. Szkoda tylko, że w parze z tak ładnym wydaniem nie idzie równie dobra korekta. Wypadałoby chociażby ujednolicić pisownię nazw: zdecydować na przykład, czy holenderska królowa miała na imię Margeet czy Margreet (obstawiam tę drugą wersję). Przyznam szczerze, że zgrzytał mi też styl książki – podniosłe zwroty często przeplatały się z pejoratywnymi wyrażeniami.
Mechanicznego zachwalają czytelnikowi z okładki słowa George’a Martina i Krzysztofa Piskorskiego. Czy słusznie? Właściwie tak. Ha, zapewne zwróciliście uwagę na to „właściwie”. Powieść Tregillisa rzeczywiście charakteryzuje się ciekawym światem przedstawionym; widać, że autor poświęcił czas na obmyślenie alternatywnej wersji dziejów, wykorzystał faktyczne traktaty filozoficzne, nawiązał do różnych postaci historycznych, dowiedział się co nieco na temat alchemii. Ale warstwa fabularna czy konstrukcja bohaterów nie dorównuje worldbuildingowi, w porównaniu z nim wypadają blado. Niemniej Mechaniczny to dobra lektura i nie żałuję czasu na nią poświęconego.
__________________________________________________
EDIT:
Egzemplarz „Wojny alchemiczne. Mechaniczny” wędruje do użytkownika szczepan. Gratulujemy i prosimy o kontakt mailowy z danymi do wysyłki.