Steampunk - gatunek, z którym od jakiegoś czasu łączy mnie dość silna zażyłość. Jednakże poza świetnym cyklem Burton i Swinburne Marka Hoddera, nie natrafiłem na nic godnego uwagi. Wszystko to uległo zmianie, gdy w swoje ręce dostałem Wilczą Godzinę Tapinasa, czyli fantastykę zza miedzy, bowiem autor jest Litwinem. Ku mojemu zaskoczeniu również tłumacz wywodzi się z tego kraju. Ale dość już o tym. Czas przejść do właściwej recenzji. Zapraszam.
Wilcza Godzina osadzona została w Wilnie roku 1905 – wolnym mieście wykupionym przez rodzinę Rotschildów od caratu i włączonym w tak zwany Alians, do którego poza wspomnianym miastem należą Rewel, Kraków, Praga i Konstantynopol. Fabuła powieści toczy się na przestrzeni niecałego tygodnia. Poznajemy w tym czasie mrowie barwnych postaci, między innymi Legata Wileńskiego Antoniego Srebro prowadzącego dochodzenie w sprawie tajemniczych morderstw, szanowanego naukowca Nikodema Twardowskiego i nie mniej sławnego Piotra Wilejszysa, radnego pary i zarządcę technologicznego rozwoju miasta. Właśnie osoba Legata aspiruje do miana głównego bohatera całej powieści. W trakcie biegu wydarzeń usiłuje on poskładać na pierwszy rzut oka niemające nic wspólnego zdarzenia w większą całość, tak by nadchodzący Szczyt miast Aliansu przebiegł bez zakłóceń. Sama fabuła jest bardzo dynamiczna, a wnioski, które czytelnik wysnuwa na podstawie wydarzeń, co i rusz się zmieniają. Wilno ukazane tutaj zostało jako stolica nauki i technologii, gdzie inżynierowie i alchemicy do rangi sztuki wynieśli swoje profesje. Poza stolicą Litwy odwiedzamy też Kraków i Pragę, miasta tak różne od tego, co znamy z historii.
Przyznam się, że czytałem tę książkę z zapartym tchem. Autor odmalował steampunkowe Wilno w taki sposób, że wydawało się niemal rzeczywiste. Należy też zwrócić uwagę na fakt, iż mimo ewidentnie nacjonalistycznego podejścia do literatury (niemal każdy w Wilnie mówi po litewsku w czasie, kiedy większą część mieszkańców stanowili Polacy), pisarz nie tworzy stereotypów i nie pogłębia przepaści między Polakami a Litwinami. Dużo książka zawdzięcza też tłumaczowi, któremu udało się w dobry sposób przenieść pewne charakterystyczne litewskie zwroty na język polski, a tam, gdzie było to niemożliwe, zastosował wiele mówiące przypisy.
Wydanie tej pozycji od strony graficznej prezentuje się średnio. Bardzo dobre rysunki (uwaga, znajdziecie tutaj mapę Wilna) w środku i na okładce nie maskują niestety złej jakości papieru i miękkiej okładki. Poza tym natrafiłem na jeden (tak jeden) chochlik drukarski. Innych rażących błędów w korekcie nie zauważyłem.
Podsumowując, Wilcza Godzina to naprawdę udany debiut litewskiego pisarza na polskim rynku. Z uwagą będę obserwował dalsze poczynania Tapinasa i myślę, że jeszcze nie raz nas zaskoczy, zważywszy że zakończenie powieści daje nadzieję na kontynuację. Czy warto zatem się z tą pozycją zapoznać? Warto, wierzcie mi, naprawdę warto. Zapraszam do lektury.