Stacja The CW potrafi zdziałać cuda. Przykładem może być to, co zrobiono z drugim sezonem serialu Supergirl, produkcji, której pierwsza odsłona została wyświetlona na innym amerykańskim kanale telewizyjnym. CBS, bo o tej stacji mowa, miał wielkie plany dotyczące tego obrazu, jednak w ostatecznym rozrachunku widzowie nie dali się przekonać do przedstawionej historii, przez co podjęto decyzję o skasowaniu projektu. Na szczęście na ratunek serialowi przyszła stacja The CW, która wykupiła prawa do opowieści i włączyła ją do wcześniej stworzonego przez siebie superbohaterskiego uniwersum (Arrow, The Flash, Legends of Tomorrow).
Już w pierwszym sezonie Supergirl widzowie mogli obejrzeć owoc współpracy obu wyżej wymienionych stacji telewizyjnych, kiedy to do świata Kary zawitał Barry Allen – to spotkanie spodobało się sporej ilości odbiorców, nic więc dziwnego, że z niecierpliwością oczekiwano kolejnego crossovera. Tymczasem widzowie otrzymali coś więcej, dołączenie Supergirl do wielkiej superbohaterskiej rodzinki The CW.
Oczywiście jak tylko świat obiegła wiadomość o zmianie przez serial stacji go wyświetlającej, pojawiło się sporo obaw dotyczących przyszłości obrazu. Jedni twierdzili, że nie uda się stworzyć czegoś dobrego i ciekawego, inni wierzyli, iż pod skrzydłami The CW Supergirl „rozkwitnie”. Teraz mogę napisać, że to ci drudzy mieli rację. The CW rzeczywiście się postarało i z źle uformowanej gliny , CBS nie wiedziało bowiem, jak ugryźć niektóre tematy, ulepili coś wartego naszej uwagi.
Drugi sezon Supergirl okazał się o wiele lepszy niż ten pierwszy – dobrze poprowadzony, z pogłębioną charakterystyką postaci, wciągającymi wątkami i wartką akcją. Pojawili się nowi bohaterowie, o nich poniżej, mieliśmy dwa crossovery, o jednym pisałam wam już wcześniej, a do tego wprowadzono kosmitów, mnóstwo kosmitów.
Już pierwszy odcinek nowego sezonu produkcji zaostrzył widzom apetyt, wszystko przez dodanie do fabuły samego Supermana. W pierwszej odsłonie obrazu ten bohater pojawiał się tylko jako cień albo zarys osoby, teraz jednak The CW postanowiło uczynić Kenta bohaterem kilku epizodów Supergirl. W roli Clarka obsadzono znanego z Teen Wolfa Tylera Hoechlina. Trzeba przyznać, że ten wybór okazał się strzałem w dziesiątkę, aktor idealnie pasuje do roli Supermana, nie wygląda sztucznie, plastikowo, trudno zarzucić mu cukierkowatość. Przy okazji twórcy serialu wyposażyli bohatera w… poczucie humoru, w końcu nie o samą moc w tej produkcji chodzi. Cat Grant nachalnie podrywająca Clarka Kenta? Sceny tej dwójki były przezabawne i przeurocze.
A do tego poruszono bardzo ważny temat – inności Kary. Bohaterka ma wprawdzie kochającą ją rodzinę i przyjaciół, ale często czuje to, że pochodzi z innej planety. Jej bliscy nie do końca rozumieją obawy protagonistki, jedynie Superman może rozwiać jej bolączki.
Premierowy epizod pierwszego sezonu serialu rozczarował, gdybym miała podjąć decyzję czy warto oglądać tę produkcję w oparciu o pilota, wtedy na pewno nie zobaczyłabym kolejnych odcinków. Było nudno, nijak, widz w ogóle nie polubił Kary. Zupełnie inaczej sprawa przedstawia się z pierwszym epizodem drugiego sezonu – rozgrywające się wydarzenia śledziłam z zapartych tchem, chciałam więcej i dostałam więcej.
Mamy mnóstwo scen walk, i to nie tylko Kary, do tego DEO dostało nową siedzibę, która prezentuje się lepiej niż ta z pierwszej odsłony. Twórcy postawili na jakość, dzięki czemu stworzono o wiele lepsze efekty specjalne. Nie możemy także zapominać o świeżej krwi w produkcji, Superman nie jest jedynym nowym dodatkiem do historii. W drugim sezonie do grupy Supergirl dołączył grany przez Chrisa Wooda Mon-El, przybysz z innej planety. Co ciekawe, bohater to książę z planety Daxam, która, podobnie jak dom Kary, została zmieciona z powierzchni galaktyki. Na początku Mon-El ukrywa swoje pochodzenie, bynajmniej nie dlatego, że nie lubi jak ludzie kłaniają mu się w pas, sprawa jest bardziej skomplikowana. Kryptończycy i Daxamianie nie przepadają za sobą, od dawna toczą ze sobą zażarte potyczki. Twórcy nie omieszkali pokazać nam rozwoju relacji Mon-Ela i Kary, ich sprzeczek czy odmiennego spojrzenia na różne sprawy. Książę uczy się od Supergirl ludzkich odruchów, postępowania zgodnie z przyjętymi zasadami i bycia dobrym. W końcu dochodzimy do punktu, w którym bohaterowie stają się dla siebie kimś więcej niż tylko kolegami z pracy.
Tam, gdzie książę, tam muszą być także król i królowa. W końcu poznajemy rodziców Mon-Ela i wtedy zaczyna być jeszcze ciekawiej. W rolę ojca bohatera wcielił się Kevin Sorbo, tak, Herkules zagrał przybysza z innej planety, a matkę zagrała Teri Hatcher. Fani uniwersum DC, zwłaszcza opartych na nich filmach czy seriali, na pewno wiedzą, że aktorka jest znana z głównej żeńskiej roli w obrazie Nowe przygody Supermana. Teri zagrała w tym serialu Lois Lane, ukochaną Clarka Kenta.
A skoro już jesteśmy przy tej telewizyjnej produkcji, w drugim sezonie Supergirl pojawił się także Dean Cain, czyli Superman z Nowych przygód Supermana. Jak widać, twórcy postanowili puścić oczko do widzów, zwłaszcza tych, którzy znają wspomnianą wyżej produkcję.
O kim jeszcze warto byłoby wspomnieć? Na pewno o Lenie Luthor – siostrze jednego z najzacieklejszych wrogów Supermana. Twórcy rewelacyjnie pokazali, jak grana przez Katie McGrath, znaną chociażby z Przygód Merlina, próbuje obalić stereotyp krążący na temat jej rodziny. Bohaterka pragnie pomagać zarówno ludziom, jak i przybyszom z innych planet, do tego zostaje bliską przyjaciółką Kary, wielokrotnie jej pomagając. Interesuje mnie tylko jedno, jak zachowa się Lena, kiedy dowie się, że jej koleżanka jest Supergirl.
Co słychać u naszych starych znajomych? Winn znajdzie sobie dziewczynę, cały wątek wokół miłostki tej postaci jest bardzo ciekawy, Alex ujawni swoją głęboko skrywaną tajemnicę, a James spełni jedno ze swoich marzeń – zostanie mścicielem.
Tak, Olsen, oczywiście nie sam, ktoś mus chronić jego plecy i ulepszać jego broń oraz wdzianko, także wyjdzie na ulicę, by zwalczać przestępczość. Duet Winn/James to jedna z najlepszych drużyn tego sezonu, a ich wspólne akcje, zwłaszcza na początku ukrywanie prawdy przed wszystkimi, nie stanowią niepotrzebnego dodatku do fabuły. Momentami ich perypetie okazują się ciekawsze od tych Kary.
Twórcy doskonale wiedzieli, jak budować historie zarówno wokół nowych, jak i znanych nam już postaci. Nikt nie został potraktowany po macoszemu, co więcej, widzimy zmiany w protagonistach, nie są tacy sami jak w pierwszej odsłonie serialu. Moim ulubieńcem nadal pozostaje Winn, mam nadzieję, że producenci nie zniszczą potencjału tkwiącego w tych charakterze.
Ten sezon obfituje w naprawdę dobre odcinki, trudno jest mi wymienić tylko jeden, który przypadł mi do gustu. Na pewno bardzo dobry okazał się crossover z Arrow, The Flash i Legends of Tomorrow. Ale to nie jedyne połączenie światów w tej odsłonie. A drugim sezonie mamy także specjalny epizod musicalowy. Supergirl i Flash śpiewają, a akompaniują chociażby Winn czy Cisco. Niektórzy śmiali się, że The CW zrobiło specjalne spotkanie aktorów z Glee, zarówno Grant, jak i Melissa występowali w tej produkcji, do tego w musicalowej odsłonie pojawia się jeszcze Darren Criss. Było tanecznie, zabawnie i muzycznie.
Poza tym na uwagę zasługuje odcinek o Mxyzptlku, do tej pory nie umiem poprawnie wymówić imienia ten postaci, Fight Clubie dla przybyszów z innych planet oraz finał sezonu. Zakończenie drugiej odsłony zamyka niektóre wątki, ale otwiera drogę dla innych, jak choćby nowego zagrożenia, z jakim będzie musiała się zmierzyć Kara.
Supergirl made in The CW to kawał dobrej roboty. Twórcy wycisnęli z tego serialu co tylko się dało, nie dostaliśmy nudnego obrazu, którego każdy kolejny odcinek jest gorszy niż poprzedni. Drugi sezon przygód Kary okazał się nawet lepszy od nowej odsłony The Flash, o czym przeczytacie niebawem. Mam tylko nadzieję, że ten mały sukces nie sprawi, iż twórcy osiądą na laurach. Oby trzeci sezon był równie dobry co drugi.