Na wstępie muszę zaznaczyć, że Zderzenie ze ścianą to chaos w najczystszej postaci. Historie zawarte w albumie opowiadają o wydarzeniach podczas epizodu określanego w uniwersum DC mianem Wiecznego Zła. Główną osią fabuły jest uratowanie świata przed zagładą z rąk Syndykatu Zbrodni. Amanda Waller, szefowa Belle Reve, zbiera oddział wyjętych spod prawa rzezimieszków z Deadshotem na czele i posyła ich do walki o wolny świat. Przeciwko nim Syndykat wystawia własną grupę, w skład której wchodzą takie postacie, jak Steel, Powergirl i Nieznany Żołnierz. Celem obu zespołów jest zdobycie tajemniczej broni. W trakcie wydarzeń lepiej poznajemy genezę, rozterki i marzenia każdej z głównych postaci dramatu. Superzłoczyńcy i ich przeciwnicy stają się przez to bliżsi czytelnikowi.
Wspomniałem powyżej, że ten tom to chaos. Objawia się on w ogromnej niekonsekwencji. Raz bohaterowie znajdują się w więzieniu, a innym gdzieś w górach; w pewnym momencie ktoś zostaje postrzelony, by za chwilę nie było śladu tego incydentu. Takie zagmatwanie na dłuższą metę męczy. Często zadawałem sobie pytanie: „Ale jak to się mogło stać?”.
Tak po prawdzie album składa się z dwóch historii, z czego jedna to raptem piąta część objętości tomu, a druga stanowi resztę. Nie ma między nimi żadnej koneksji poza wspomnianą Amandą Waller. O tyle, o ile pierwsza część jest w miarę logiczna i da się w niej szybko wszystko poukładać, tak druga to, tak jak już wspomniałem, chaos. Jakkolwiek tom ogromnie grzeszy niekonsekwencją, pod względem fabularnym to majstersztyk. Wydarzenia w Belle Reve z okresu Wiecznego Zła to coś, co warto poznać.
Sama oprawa graficzna tomu zasługuje na uznanie. Kreska rysunków jest obłędna. Odpowiednio mroczna i ekspresyjna sprawia, że przedstawione wydarzenia nabierają jeszcze większego realizmu. Album został wydany w twardej oprawie, na dobrej jakości papierze. Wierzchnią okładkę zdobi grafika przedstawiająca cały Oddział Samobójców. Widać, że jej autor postarał się o szczegóły, jak chociażby szaleńczo niepokojący uśmiech Harley Quinn.
Podsumowując, drugi tom Suicide Squad jest porządną pozycją, acz o niewykorzystanym potencjale. Historia okazała się arcyciekawa, ale ogromna niekonsekwencja niweczy próby wciągnięcia czytelnika w fabułę. Jedynym, co ratuje ten komiks, okazuje się właśnie bliższe poznanie całej ferajny z Oddziału Samobójców i niewątpliwy kunszt rysowników, których ilustracje czasem przyprawiają o gęsią skórkę. Mimo to liczę, że kolejne tomy okażą się równie dobre fabularnie, ale będą zawierały mniejszą ilość niekonsekwentnych przejść.