Chcąc jak najdokładniej przyjrzeć się poszczególnym produkcjom obu trylogii, pozwoliłem sobie na zastosowanie analizy porównawczej najbardziej istotnych cech, jakie były przez fanów wymieniane podczas dyskusji na łamach przeróżnych forów.
A imię jego, Bezimienny
Najsłynniejszym bohaterem bezimiennym (zaraz po protagoniście w Planescape: Torment) okazuje się być bez wątpienia nowoprzybyły skazaniec, który z niewiadomych przyczyn trafia do koloni karnej w Górniczej Dolinie. Tam zostaje od razu wrzucony (dosłownie) w sam środek konfliktów pomiędzy trzema głównymi obozami, przez co zmuszony jest do zjednania sobie kilku przyjaciół i osiągnięcia konkretnego celu, jakim obrał (przynajmniej z początku) wydostanie się z magicznego więzienia. Taki oto przebieg ma pierwsza część serii Gothic. Z początku nie wiemy, kim jest persona, której losy są przez nas odgrywane (jedyną informacją, jaką zaserwowali nam twórcy, okazuje się być liczba miesięcy odsiadki bohatera w lochu). Brnąc jednak przez kolejno trzy części sagi (wraz z dwoma dodatkami), patrzymy jak Bezimienny staje się wybrańcem bogów, następnie zaś samozwańczym królem całego kontynentu – Rhobarem Trzecim.
Nieco inaczej przedstawia się sprawa z protagonistą Risena. Tam jako były mieszkaniec wyspy Gaurus przedostajemy się niepostrzeżenie na jeden ze statków floty Wielkiego Inkwizytora Mendozy. Niestety na wskutek działań Tytana Wody szybko zostajemy sprowadzeni do roli rozbitka. Kariera Bezimiennego z Farangi (wyspa, na którą trafiamy po zatopieniu statku) zaczyna się podobnie jak w przypadku herosa z Myrtany (dla nieobeznanych jest to kontynent i miejsce akcji wszystkich trzech Gothiców), powoli pniemy się w hierarchii wybranej kasty, aby za jej pomocą dokonać czegoś niezwykłego.
Wydawałoby się, iż obaj protagoniści są do siebie łudząco podobni, mimo to jest między nimi kilka istotnych różnic. Najbardziej widoczną okazuje się być zestawienie charakterów. Bezimienny z Gothica to postać obdarzona sarkastycznym poczuciem humoru, odrobiną autoironii, ale także szacunkiem do samego siebie. Często też bywa bezkompromisowy i dąży po trupach do celu (czasem dosłownie). Rozbitek z Farangi wydaje się przy nim dość spokojną osobą (przynajmniej w części pierwszej). Jest mniej bezpośredni od poprzednika, ma też nieco więcej ogłady i szacunku do napotkanych postaci niezależnych. Ta „ugrzeczniona wersja” nie sprawia jednak, że opisywany protagonista zyskuje więcej naszej sympatii. Można by rzec, iż jest zupełnie odwrotnie. Bezpłciowość i brak pazura podczas prowadzonych rozmów nie pomagają w podniesieniu współczynnika atrakcyjności herosa względem gracza. Na tym polu bezsprzecznie wygrywa seria Gothic.
Przyjaciele i znajomi
Kimże jednak byłby bohater bez grupki przyjaciół/kompanów? W każdej z omawianych serii mamy co najmniej kilka postaci niezależnych, które w jakiś sposób pozostają w naszej pamięci po ukończeniu głównej linii fabularnej. W Gothicu są to między innymi: Diego, Gorn, Lester, Milten, Lee i Xardas. Wymieniona szóstka to tak naprawdę najbardziej rozpoznawalne postacie z całego uniwersum, a każda z nich pojawia się choćby przez chwilę we wszystkich odsłonach gry. Warto nadmienić, iż relacje łączące Bezimiennego z towarzyszami są dużo bardziej naturalne niż w Risenie. Bohaterowie na przestrzeni kolejnych części sagi rozpamiętują wcześniejsze wydarzenia, proszą o pomoc w bardzo naturalny sposób i nie szczędzą sobie wzajemnych złośliwości. Podczas obcowania z nimi możemy odnieść wrażenie, że wspomniane relacje moglibyśmy z powodzeniem przenieść do świata rzeczywistego.
W serii Risen heros co prawda ma dużo większe możliwości, jeśli chodzi o interakcje z członkami drużyny, jednakże są one dość nienaturalne i sztuczne pod względem fabularnym. Rozbitek z Farangi zdaje się mieć bliższe relacje jedynie z Patty (córką kapitana Stalowobrodego), a także kilkoma załogantami (te znajomości bywają jednak w wielu miejscach przerwane, a przez to ulotne). Na plus Risenowi należy zaliczyć różnorodność towarzyszy, mamy wśród nich między innymi goblina Jaffara, szalonego Kostucha czy protektora Venturo.
Siląc się na podsumowanie tego aspektu, muszę przyznać, iż każda z serii ma coś pozytywnego do zaoferowania. Gothic stawia na naturalność prowadzenia relacji, jednakże nie pozwala zbytnio na większą interakcję z towarzyszami (ten stan rzeczy nieco poprawia część trzecia, jednakże nie jest to w żadnym stopniu przełom). Risen natomiast stara się jak może, wprowadzając ciekawe postacie niezależne aczkolwiek problemem i w tym wypadku okazuje się być miałkość głównego protagonisty, który w bardzo banalny sposób nawiązuje kontakty z innymi.
Świat przedstawiony
Biorąc pod uwagę wszystkie lokacje, które pojawiły się na przestrzeni wszystkich z omawianych gier, trzeba przyznać, że każda z nich na swój sposób okazywała się być rozległa i w miarę zróżnicowana. Nawet występująca w pierwszej części Gothica kolonia karna w Górniczej Dolinie starała się w jakiś sposób przełamywać monotonie i szarość tego miejsca poprzez chociażby wygląd poszczególnych obozów. Terytorialnie rzecz ujmując, świat przedstawiony w Risenach był bardziej rozczłonkowany, a jego odmienność warunkował podział na wyspy. Każda z nich odznaczała się nie tylko pewnym zróżnicowaniem architektury, topografii czy klimatu, ale także zamieszkującymi je zwierzętami, bestiami i istotami rozumnymi. Świat w Risenie był również według mnie bardziej dopracowany i wypełniony ciekawymi miejscówkami. Dużo przyjemniej eksplorowało się mniejsze, bardziej ujednolicone lokacje, niźli rozległe, często wręcz puste tereny w Gothicu (szczególnie trójcę, gdzie lodowe ostępy Nordmaru potrafiły przerazić, przywodząc na myśl nieprzebrane lasy z gry The Elder Scrolls: Oblivion). Punkt dla Risena.
Bestiariusz
Napotkani w obu seriach przeciwnicy to dość standardowy zestaw bestii, które możemy odszukać w każdym, większym podręczniku Mistrzów Gry. Prócz goblinów, golemów czy harpii, znajdziemy w obu grach także kilka znanych nam z rzeczywistego świata gatunków, jak chociażby wilki, krokodyle czy małpy. Obie sagi stawiają na klasykę gatunku, jednakże to Risen po części skorzystał z dorobku Gothica przenosząc część bestii (w nieco zmienionej formie) do swojego świata. I tak chociażby kultowe ścierwojady stały się protoplastą dla ognistych ptaków, a kretoszczury zamieniły się w jeżopodobne żądłoszczury. W potyczce z każdą z bestii walczy się nieco inaczej, często stosując odmienne taktyki. Obie serie są tutaj według mnie równie udane, gdyż mimo pewnych zapożyczeń z Gothica, Risen potrafił wprowadzić całkiem pokaźny wachlarz swoich monstrów (szczególnie w częściach drugiej i trzeciej).
Opowieść spisana na kolanie
Zajmijmy się teraz głównymi liniami fabularnymi, a także po części różnorodnością zadań pobocznych. Te ostatnie są pod względem jakości bardzo do siebie zbliżone, jeżeli chodzi zarówno o wcześniejsze, jak i późniejsze dzieło Piranha Bytes. Co się zaś tyczy wątków najistotniejszych, większe dopracowanie wydaje się ukazywać historia „świeższej” z sag. Pomimo iż obie opowieści mają wiele cech wspólnych (takich jak kompletowanie artefaktów, walka z przedwiecznymi stworzeniami, a także opowiedzenie się za konkretną stroną konfliktu), Risen zrobił to w bardziej przemyślany i spójny sposób. Nie znaczy to jednak, że opowiadane historie są w jakikolwiek sposób zaskakujące. Akurat pod tym względem jest dość biednie i przed twórcami daleka droga do chociażby osiągnięcia poziomu Wiedźmina. Dlatego też ogłaszam w tym miejscu zasłużony remis.
Mechanika
Widać wyraźnie, iż twórcy obu omawianych produkcji dość konsekwentnie rozwinęli zaimplementowane mechanizmy rozgrywki. Bohater zdobywa kolejne poziomy, a przez to punkty nauki, które potem pożytkuje u trenerów w celu rozwinięcia własnych umiejętności. Jedyną nie do końca istotną różnicą jest to, że w serii Risen postać swoje statystyki rozwija niezależnie od odwiedzanych nauczycieli (natomiast talenty, podobnie jak w grach z logo Gothic, musi pozyskiwać poprzez treningi u właściwych osób). W obu produkcjach należy też zwrócić uwagę na cykl dnia i nocy, jeść, spać, a także myszkować i kombinować w każdej możliwej sytuacji. Risen rozwinął również możliwość negocjowania z postaciami niezależnymi, jednak jest to tylko smaczek, który miał w pewnym stopniu pokazać rozwój poczyniony między obiema seriami.
Co się zaś tyczy mechaniki walki, jest ona poprowadzona dość podobnie. Chodzi tu w dużej mierze o przyrównanie metod uprawiania wojaczki z Gothica trzeciego do tych obecnych w każdym z Risenów (z czego batalie w tym ostatnim są nieco łatwiejsze). Obie gry zasłużyły na duży plus w tej materii, tak więc znowu remis punktowy.
Piranie nad Wisłą
Nie od dziś wiadomo, że polska scena Gothica dubbingiem stoi. Skąd takie stwierdzenie? Wystarczy sprawdzić ilość parodii i filmów sklejanych z zastosowanych w grze tekstach wypowiadanych przez naszych rodzimych aktorów. Kultowe odzywki Bezimiennego (w szczególności pieprzne pyskówki) po dziś dzień bywają przytaczane podczas rozmów pomiędzy graczami. Sam ogrywając kilka razy drugą część Gothica, potrafię dość wiernie odtworzyć początkowe sekwencje dialogowe. Pod tym względem wymieniona wyżej seria jest bezkonkurencyjna w porównaniu z nieco stonowanym Risenem. Ten zaś nie tylko słabnie pod względem jakości dialogów, ale przede wszystkim z braku dodania polskiego dubbingu do pierwszej i trzeciej części gry. Ta niekonsekwencja powoduje, iż mimo że drugi Risen był w pewnym stopniu w miarę dobrze „zagrany”, to nie jestem w stanie patrzeć na to przychylnym okiem. Występuje tu ten sam problem, który odczuwałem pomiędzy Dragon Age: Początek a późniejszymi produkcjami spod szyldu „smoczych lat”.
Przeoczenia i pokuta
Powoli zbliżając się ku końcowi tych dywagacji na temat wyższości jednego nad drugim, chciałbym jeszcze wyjaśnić kilka kluczowych kwestii, jakich nie zawarłem we wstępie do tego artykułu. Po pierwsze zdaję sobie sprawę, że w trzeciej części Risen występuje zupełnie inny, również nienazwany bohater, który jest bratem Patty. Była to jednak na tyle nijaka postać, iż postanowiłem darować sobie wzięcie jej pod uwagę. To samo tyczy się gry Arcania: Gothic 4. Tam również protagonista został zastąpiony zupełnie innym Bezimiennym, ale jako, że wspomniana wyżej produkcja nie wyszła spod pieczy Piranha Bytes, pozwoliłem sobie jedynie na wspomnienie o niej w tym miejscu (dla niektórych podejrzewam to i tak zbyt duża wzmianka). Po drugie zaś kompletnie pominąłem porównanie audiowizualne, gdyż z racji znacznych odstępów czasowych pomiędzy omawianymi dziełami nie miałoby to zbytniego sensu. Z góry zatem dziękuję Ci, drogi czytelniku, za wyrozumiałość i mam nadzieję, że to wszystkie z mogących nieco nabruździć „kwestii spornych”.
Werdykt
Wynik 6:5 dla serii Gothic jest co prawda tylko moją osobistą statystyką, jednakże możemy wywnioskować z tego dość prostą, acz istotną rzecz. Każda z gier Piranha Bytes jest warta poznania (może za wyjątkiem dodatku do Gothica 3, który był niesamowicie zarobaczony, robiła go jednak zupełnie inna ekipa ludzi). Mają one swoje bolączki, toporną mechanikę walki, masę błędów podczas eksploracji, nakładanie się tekstur i niemożność ukończenia niektórych questów. Mimo to w tamtym okresie nie było bardziej spójnych, ciekawych i rozbudowanych gier cRPG z otwartym światem (jedno Fable wiosny nie czyni).