Część z was zapewne zastanawia się, co to jest Evil Islands i dlaczego zasłużyło sobie na miejsce w retrograniu. Według mnie to jedna z najciekawszych gier RPG 2001 roku. A dlaczego? Zapraszam do tekstu.
Jak na nową grę, Evil Islands podczas pierwszych minut wydaje się być kopią wcześniejszych produkcji o podobnej tematyce. Fabuła kręci się wokół przygód bohatera, który musi odkryć swoją tożsamość (tak jak w Baldur’s Gate, Planescape: Torment, Summoner i wielu innych), jednocześnie mordując zastępy potworów (podobnie jak w Diablo, Darkstone, Nox). Jak widać, oryginalność nie jest mocną stroną gry, ale nawet pomimo jej braku gra niesamowicie wciąga. Od zadania do zadania godziny przelecą w mgnieniu oka. Tytuł świetnie wykorzystuje formułę hack-and-slash znaną z Diablo. Jednak nie obyło się bez wad i nie do końca trafionych pomysłów, ale nie przeszkadzają one w ubijaniu kolejnych przeciwników.
Historia zaczyna się od przebudzenia naszego bohatera, który nie pamięta nic poza tym, że nazywa się Zak. Napotkani mieszkańcy krzyczą: „Wybraniec, wybraniec nadszedł”. Szybko zdajemy sobie sprawę z faktu, że jesteśmy dla nich kimś w rodzaju mesjasza i musimy zbawić ich ode złego. Podczas szukania odpowiedzi na dręczące nas pytania, spotkamy wiele barwnych postaci. Fani Gothica wiedzą, jak ważny jest dobry dubbing i zapadające w pamięci kwestie. Na tle ciekawych postaci główny bohater wypada całkiem dobrze. Historia Zaka nie grzeszy oryginalnością, ale jest ciekawa i poprowadzona w odpowiedni sposób.
Podczas podróży po Evil Islands wytworzone i znalezione uzbrojenie ogranicza się do mieczy, toporów i łuków. Co ciekawe, każda z wysp, po których dane nam jest stąpać, znajduje się w innej epoce technologicznej. Zaczynamy w Gipath, gdzie panuje coś na wzór epoki kamienia. Następnie trafiamy na Ingos, a tam broń, zbroje i mury przypominają te ze średniowiecza. Dostępnych jest tylko dwadzieścia osiem czarów, ale można je modyfikować za pomocą dwudziestu czterech run, które wpływają na różne czynniki. Tworzenie i ulepszanie broni wygląda świetnie na papierze, ale lepiej jest wydać trochę kasy i zakupić oręż, niż tworzyć go od zera.
Walki są inne niż w tradycyjnych grach z podgatunku hack’n’slash. Nie odstąpiono od zwykłego „wskaż i kliknij”, ale twórcy urozmaicili nieco rozgrywkę poprzez możliwość trafiania w kończyny przeciwników. Gracze są w stanie obrać sobie za cel nogi, aby spowolnić jego ruch, lub ręce, by obniżyć prędkość ataku. Ciekawym rozwiązaniem jest system skradania się. Coś, co teoretycznie nie ma prawa bytu w grze hack’n’slach, okazało się być jednym z jej atutów. Nie wszystkie problemy w grze rozwiążemy, siecząc i rąbiąc. Wrogowie wymuszają na nas zmianę taktyki i podejścia ostrożne lub dyplomatyczne. Same walki są dobrze zbalansowane, a gra oferuje coraz to nowe wyzwania. Jedyny wyjątek to uderzenia krytyczne, które losowo może zadać każdy przeciwnik. Jest to szczególnie irytujące, gdy nagle podczas walki z żabą otrzymujemy trzy uderzenia krytyczne z rzędu, a ciało naszego bohatera razem z naszą szczęką spadają na ziemię. Niektórzy uznają to za wadę, inni za plus, sprawiający, że starcia są nieprzewidywalne. Największy problem, jaki ma ta gra, to żałosny loot. Przedmiotów do zabrania z ciał pokonanych przeciwników, jest niewiele i często są to zwykłe rupiecie, które nadają się tylko i wyłącznie na sprzedaż. Podobnie jak z tworzeniem przedmiotów, loot jest w tej grze zbędny. Nieważne, jak trudny do pokonania był przeciwnik i co po sobie zostawił, u kupca zawsze znajdziemy coś lepszego. No i to nieszczęsne finałowe starcie. Evil Islands jest po dziś dzień jedyną grą, w której nie jestem w stanie wygrać finałowego starcia bez użycia kodów. Jeśli komuś się udało, to poproszę o wskazówki w komentarzach.
Evil Islands: Klątwa Zagubionej Duszy, pomimo wyraźnych wad, jest grą, do której chętnie wracam, głównie z uwagi na postacie, fabułę i świat. Weterani gier cRPG szybko zorientują się, że wszystko będące w tej grze już gdzieś kiedyś było, ale nadal spędzą przy niej wiele godzin. Gra może i jest hybrydą lepszych od siebie produkcji, ale to nadal nieźle zrealizowane cRPG. Mało kto wie, że powstał dodatek do Evil Islands, został on jednak wydany tylko w Rosji i zebrał słabe oceny. Szkoda, gra miała potencjał, aby stać się obiektem kultu jak Gothic i Baldur’s Gate, a jest tylko wspomnieniem, do którego warto od czasu do czasu wrócić.
Finałowa walka jest prosta. Rzucasz siłę na Wielkiego Maga i osłabienie na Ożywieńca. Mag wygrywa i walka się kończy.