Cykl o Allomantach był pierwszym tego autora, z jakim miałam okazję się zapoznać. Książki wchodzące w skład serii wywarły na mnie niesamowite wrażenie, wniosły przyjemny powiew świeżości w, niekiedy utarte już, schematy światów i magii w literaturze fantasy. Z tego też względu, sięgnęłam po trylogię o przygodach Waxa i Wayne’a.
Bohater to Waxillium (Wax) – stróż prawa, który wraca z terenów Dziczy, by, po śmierci rodziny, pełnić odpowiedzialną rolę głowy rody Ladrianów. Mężczyźnie, po latach życia w mniej cywilizowanym miejscu i latach ścigania oprychów i bandziorów nie jest lekko wpasować się do grona arystokratów i porzucić stare nawyki. Jednak lord to nie zwykłym człowiek, tylko tak zwany „Podwójny” – Allomanta i Feruchemik w jednym. Kiedy w Elendel zaczynają działać Znikacze, kradnąc ładunki i porywając kobiety, w tym Steris, przyszłą żonę Waxa (małżeństwo z przymusu), były policjant musi stawić czoła wyzwaniu i rozwiązać czekające na jego drodze zagadki.
Sanderson swoją powieść ułożył w zupełnie innym stylu. Po pierwsze – rzecz dzieje się trzysta lat po wydarzeniach z Bohatera wieku – ludzkość weszła już w fazę rozwoju, odkryto prąd, jeżdżą pociągi, wynaleziono broń. I tutaj tych, którzy byli mocno zżyci z wcześniejszymi postaciami, w tym mnie, może spotkać zawód. Książka znacznie odbiega od klimatu swoich poprzedniczek, ma charakter detektywistyczno-westernowsko-kryminalny. Niestety ten typ powieści do mnie nie przemawia, momentami czułam się jak na, znienawidzonym, Dzikim Zachodzie – rabunki pociągów, strzelaniny, rewolwery. Brakowało tylko kowbojskich kapeluszy.
Nie mogę winić autora, gdyż, jak sam wyraźnie zaznaczył w podziękowaniach, pragnął sprzeciwić się stereotypowi światów fantasy jako miejsc statycznych i nierozwojowych i stworzyć swego rodzaju spin-off. Mojej uwadze nie uszedł jednak subtelny ukłon w stronę fanów, pod postacią licznych nawiązań do Kelsiera, Vin, Elenda (akcja toczy się w Elendel), Spooka czy Sazeda, którzy stali się częścią legend i religii. Te fragmenty przywołują sentymentalny uśmiech, choć brakuje w nich jeszcze świadomości mieszkańców pełnego obrazu wydarzeń, mających miejsce przed wiekami.
Pisarz ograniczył także znacznie ilość bohaterów. Jest ich niewiele, ale są dopracowani. Mamy zatem protagonistę, jego przyjaciela i jedną towarzyszkę. Każdy z nich prezentuje inny typ osobowości. Waxillium to człowiek wierny zasadom, uczciwy, honorowy, odważny i z powołaniem. Ma swoje wady, ale są tak niewielkie, że znikają pod ogromem cech pozytywnych, jednocześnie niestety sprawiając, że jest trochę nudny. Sztampowy, idealny heros, ratujący damy z opresji i gotów poświęcić własne życie dla słuszności sprawy.
Wayne to natomiast idealny przykład wesołka i naprawdę nie sposób go nie polubić. Otrzymał ode mnie miano ulubionej postaci w książce, głównie ze względu na poczucie humoru, ale również wierność przyjaciołom. Marasi z kolei to z pozoru niewinna, młoda dziewczyna, jednak niezwykle uparta i, biorąc pod uwagę natłok wydarzeń, z którymi musiała się zmierzyć zaraz po wyjściu spod arystokratycznej bańki, silna psychicznie.
Jeśli chodzi o tempo akcji, jest ono zrównoważone. Toczy się torem sinusoidalnym, jest dynamiczne, pełne napięcia, potem zwalnia i staje się stonowane, by za chwilę ponownie dostarczać coraz więcej emocji, aż do kolejnego punktu zwrotnego. Nie ma wielu niepotrzebnych i przesadnie długich opisów, choć nie można zaprzeczyć, że czasem się zdarzają i mogą trochę wprowadzić w stan „nie chce mi się już”. Ten fakt równoważą jednak dialogi, które są lekkie, sensowne i przyjemne, Sanderson nie stroni w nich od żartów, (wymawianych oczywiście ustami Wayne’a) i stara się ukazać cały proces myślowy bohaterów w trakcie śledztwa tak, aby zrozumiałe było, dlaczego doszli do takich, a nie innych wniosków.
Prócz historii, na kartach książki znajdziemy także wycinki z gazety Elendel, które mogą się okazać miłym zaskoczeniem dla fanów opowieści o Vin i jej przyjaciołach. Nie służą one bowiem jedynie walorom estetycznym, czy uzupełnieniu tytułu, ale zawierają pewnego easter-egga. Wprawne oko, przeglądając fragmenty artykułów, na pewno zwróci uwagę na poruszane w nich kwestie. Z początku mogą się wydawać błahe i nic nie znaczące, jednak na samym końcu tomu ukażą swój sens. I właśnie dzięki tej końcówce, wcześniej niezbyt przekonana, teraz postanowiłam chwycić za kolejne części o przygodach Waxa i Wayne’a (no dobra, tak naprawdę i tak bym je przeczytała, dla Wesołka).
Stop prawa to książka dobrze skonstruowana, zachowująca odpowiedni balans pomiędzy akcją, tajemnicą, opisami i dialogami. Jej charakterystyczny, w pełni uzasadniony przez autora, klimat może niektórym nie przypaść do gustu, lecz, mimo wszystko, zachęcam do przeczytania powieści, by przekonać się samemu, czy ten typ literatury przypadkiem nie będzie strzałem w dziesiątkę. Myślę, że wszystko zależy od stopnia przywiązania do bohaterów „Z Mgły Zrodzonego”, które kształtuje oczekiwania wobec tej pozycji oraz otwartości umysłu – świat jest bowiem zupełnie nowy, historie zupełnie inne, ale wciąż zachowują swój urok – może to warsztat Sandersona, a może fakt, że gdzieś tam, w tym nowym społeczeństwie, pamięć o Wojownikach sprzed trzystu lat, wciąż pozostaje żywa.