O Kaznodziei słyszałem wiele dobrego, chociaż przyznam szczerze, że nigdy nie wgłębiałem się w to, o czym ta opowieść tak naprawdę jest. Uznałem, że skoro tytuł autorstwa Gartha Ennisa i Steve’a Dillona ma tylu zwolenników, to i tak trzeba się z nim zapoznać – niezależnie od fabuły. Nie widziałem więc powodu, żeby psuć sobie odkrywanie świata wielebnego Jessego Custera potencjalnymi spoilerami. Dzięki temu mogłem wejść w historię bez żadnych założeń i oczekiwań względem treści (poza tym, że ma być dobra).
Skoro sam unikałem wszelkich streszczeń fabuły,wam też tego oszczędzę. Jeśli jesteście zainteresowani, zawsze możecie przeczytać blurb z okładki albo opis na Wikipedii. Ja powiem tylko tyle, że poza tytułowym pastorem przeżywającym kryzys wiary, twórcy upchnęli w tej zakręconej historii naprawdę wiele: anioły, demony, wampiry, teksańskich szeryfów, seryjnych morderców i religijnych fanatyków… A to dopiero jeden tom – 12 zeszytów z 75!
Pierwsze skojarzenia, jakie przyszły mi do głowy podczas lektury, to twórczość Quentina Tarantino oraz jego dobrego kumpla Roberta Rodrigueza. Miejsce akcji, groteskowi gangsterzy, bezwzględni stróże prawa, silna i walcząca o swoją niezależność postać kobieca, absurdalne zwroty akcji, achronologicznie przedstawiana fabuła, dialogi pełne bluzgów – to wszystko powoduje, że komiks Ennisa i Dillona ma specyficzny, tarantinowski klimat. Wrażenie to potęgują drobne zbieżności w pomysłach fabularnych: duchowy przewodnik głównego bohatera niczym z Prawdziwego romansu, szeryf jak z Kill Billa, elementy nadprzyrodzone kojarzące się z Od zmierzchu do świtu i gangsterzy rodem z Wściekłych psów czy Pulp Fiction. Widocznie wielkie popkulturowe umysły myślą podobnie. Albo po prostu Ennis wychowywał się na tych samych kasetach wideo, co Tarantino i Rodriguez…
Warstwa wizualna robi bardzo dobre wrażenie. Ostre, wyraziste rysunki Dillona idealnie ilustrują scenariusz Ennisa. Realistycznie przedstawione, lecz czasem przerażająco groteskowe (Twarzodupa, Miss L’Angelle) postacie świetnie podkreślają charakter historii oscylującej pomiędzy kryminałem, opowieścią drogi i horrorem. Kto czytał wydanego w Polsce Hellblazera autorstwa duetu Ennis-Dillon, ten wie, o czym mowa. W nowym wydaniu Kaznodziei pozostawiono oryginalne kolory (widocznie zbyt mało lat upłynęło od pierwotnej publikacji, żeby DC Comics postanowiło je popsuć, jak to ma w zwyczaju) z widocznymi rastrami nadającymi ilustracjom jeszcze bardziej brudny charakter.
Pod kątem technicznym wznowienie prezentuje się kapitalnie. Muszę powiedzieć, że bardzo odpowiada mi sposób, w jaki Egmont wydaje ostatnio serie z imprintu Vertigo – mniejsza liczba grubszych tomów w twardej oprawie i na kredowym papierze idealnie sprawdza się do takich tytułów, jak Skalp czy właśnie Kaznodzieja. Nie uświadczymy tu jednak zbyt wielu dodatków – ot, wstęp scenarzysty i kilka ilustracji autorstwa różnych rysowników na końcu.
Tłumaczenie stoi na wysokim poziomie. Podobnie redakcja i skład – nie wyłapałem ani jednego przypadku pomylonych dymków i chyba tylko jedną literówkę. Jedyne, co czasem mi przeszkadzało, to sposób tłumaczenia przekleństw. Tego się chyba nie da zrobić dobrze, ale czytając Kaznodzieję, przy każdym bardziej wymyślnym bluzgu rekonstruowałem sobie w głowie oryginalny tekst (przykład: okrzyk „syn pierdolonej dziwki”, który pada z ust postrzelonego szeryfa). Maciej Drewnowski przyłożył chyba nieco zbyt dużą wagę do wierności przekładu, przez co klnące postacie brzmią czasem mało naturalnie.
Kaznodzieja sprostał otaczającej go legendzie i moim oczekiwaniom. To ponura, brutalna, krwawa, a przy tym szalenie oryginalna i wciągająca historia, którą czyta się jednym tchem. Jeśli podobał wam się Hellblazer albo lubicie wczesną twórczość Rodrigueza i Tarantino, koniecznie sięgnijcie po dzieło Ennisa i Dillona.