Suicide Squad, ostatnio znowu modny ze względu na nadchodzący film z Jaredem Leto i Margot Robbie, ma za sobą już niezłą historię, której początki sięgają drugiej połowy lat 50. Przygody Oddziału Samobójców stanowiły między innymi wyjaśnienie, jak to się dzieje, że wszyscy ci superzłoczyńcy jakimś cudem wciąż pozostają na wolności. No jak? Otóż stali się rządową drużyną uderzeniową babrzącą się w robocie tak brudnej, że sprzątać po niej opłaca się tylko przy pomocy detonacji i podpaleń.
Łatwo się domyślić, że kolejne wcielenia Oddziału przedstawiają różny skład członków tej „doborowej” grupy. W Nadzorować i karać bezpośrednim dowódcą pozostaje znana z wcześniejszych odsłon Amanda Waller, naczelniczka więzienia Belle Reve. Do roli jej doradcy pretenduje James Gordon Junior. A „szeregowymi” specjalsami tym razem zostali: Harley Quinn, Deadshot, King Shark, Nieznany Żołnierz oraz Cheetah.
Fabularnie Nadzorować i karać prezentuje się chaotycznie – między innymi dlatego, że tom stanowi wybór przygód z kilku różnych serii. Mnie to, szczerze mówiąc, przeszkadzało. Lubię, kiedy dany tom zamyka jakąś spójną wewnętrznie całość, nawet jeśli ogólnie wpisuje się w szerszy kontekst. Dodatkowo dla osób, które nie są w miarę szczegółowo zaznajomione z uniwersum DC, a co za tym idzie – nie łapią się w rozmaitych wariantach historii poszczególnych bohaterów – wrażenie chaosu i braku sensu może się potęgować.
Pierwszy tom Nadzorować i karać to przede wszystkim duże stężenie jatki, obfitych biustów i motion blura. Relacje między poszczególnymi członkami drużyny nie doczekały się wyrazistego nakreślenia, choć trudno oczekiwać, aby takie superindywidualności nie wchodziły ze sobą w skomplikowane interakcje. Podobnie dwie misje, na jakie ekipa udaje się w tym tomie – robią wrażenie banalnych i trochę jakby zawieszonych w próżni. Mam nadzieję, że kolejne części uwypuklą jednak powiązanie między na razie pozornie niemającymi nic wspólnego elementami.
A nadzieja ta znajduje uzasadnienie, ponieważ tom zamykają dwa rozdziały głębiej eksplorujące historie i osobowość Harley Quinn i Deadshota. Nie będę ukrywać, opowieść o tej pierwszej szczególnie mi się spodobała – od zawsze miałam słabość do byłej pani psycholog i Jokera. W rozdziale Harley żyje czytelnik widzi Quinn odrzucającą na chwilę pozę wariatki, oddającą się introspekcji – dzięki czemu można poznać sprawy z jej perspektywy. Bohaterka pokazuje – oczywiście w skrajny i, hm, odpowiednio krwawy sposób – jak odkryła, że droga do wolności wiedzie przez spontaniczność. Ale wiecie, jak to mówią – czasem pod maską klauna kryją się cierpienie oraz wątpliwości i najwyraźniej nawet Harley nie jest wolna od tego dualizmu.
Miszmaszowi fabularnemu towarzyszy także różnorodność rysunków. Styl Patricka Zirchera dąży do realizmu i idealizmu. Kontrastują z nim ilustracje Neila Googe’a – bardziej komiksowe, ale jednocześnie też naładowane większą ekspresją, wcale niepozbawione uroku. Wpół drogi między jednym a drugim plasują się grafiki Ricka Leonardiego, a także Samiego Basriego, Keitha Champagne, Carmena Carnera i Bita. Jak widać, Nadzorować i karać to prawdziwy przegląd twórczości wielu rysowników, ale według mnie ta różnorodność wychodzi komiksowi na dobre.
Koniec końców Nadzorować i karać nie powala – i to mimo tego, że w superbohaterskich uniwersach zdecydowanie preferuję historie o złoczyńcach. Rozumiem, że to dopiero początek oraz że coraz trudniej o dobre, ciekawe fabuły, kiedy za twórcami ogromny bagaż poprzednich komiksów, alternatywnych historii i spin-offów – ale może właśnie to jest powód, żeby jeszcze bardziej się wysilić. Nie przekreślam przy tym serii, po prostu liczę, że kolejne tomy zaoferują czytelnikowi coś więcej niż ładne rysunki do podziwiania. Zwłaszcza że – jak wspominałam wcześniej – potencjał jest, i to duży.