Seria Spirit Animals nie jest zwykłym cyklem, to swego rodzaju eksperyment literacki. Zasada powstawania kolejnych tomów okazała bardzo prosta: mamy ten sam świat, tych samych bohaterów i ten sam wątek, jednak każdą część historii pisze inny autor. Można to zauważyć podczas czytania , bowiem odbiorca dostrzega różnice stylów. I tak pierwszy tom napisał Brandon Mull, drugi Maggie Stiefvater, a siódmy Marie Lu. Jak widać, do udziału przy realizacji tego projektu zaproszono znanych w młodzieżowym światku czytelniczym twórców.
Wbrew pozorom cała seria jest dopracowana i wszystkie elementy łączą się ze sobą w logiczny sposób. W końcu można mieć pewne wątpliwości, gdy w grę wchodzi stworzenie cyklu nie przez jednego, a kilku autorów; w końcu każdy ma swoją wizję świata, styl, własne modus operandi. Udało się jednak połączyć różne literackie maniery, tak by powstał spójny projekt.
Oczywiście gdy czytelnik ma do czynienia z cyklem, nieważne czy jednego, czy kilku twórców, bardzo często nie każdy tom reprezentuje ten sam poziom. Niektóre części okazują się lepsze, inne gorsze. W przypadku Spirit Animals jest inaczej,, zarówno pierwsza, druga, jak i szósta powieść trzymała w napięciu i wciągała, żaden element nie był niepotrzebnym dodatkiem, który miał zwiększyć objętość pozycji. Najtrudniejsze zadanie stało jednak przed autorem zakończenia serii. Ten „ciężar” spoczął na barkach Marie Lu, pisarki, która zasłynęła trylogią Legenda. Czy udało się jej stworzyć godny dobrej serii finał?
Po utracie większości talizmanów Conor, Abeke oraz Rollan i ich zwierzoduchy muszą powstrzymać Shane’a przed obudzeniem Kovo. Ich siły są znacznie mniejsze niż przeciwników, jednak nawet wizja końca świata nie powstrzymuje młodych bohaterów przed podjęciem niełatwej decyzji. Zdają sobie sprawę z tego, że ta misja może się okazać ostatnią w ich życiu. Gra nie toczy się jednak tylko o losy świata, przyjaciele muszą pomóc także znajdującej się pod wpływem Gerathon Meilin. Czy uda im się uratować towarzyszkę i powstrzymać wrogów przed przebudzeniem Kovo?
Jedną z największych zalet serii Spirit Animals jest to, że każdy tom trzyma czytelnika w napięciu. Trudno przewidzieć rozwój wydarzeń, autorzy cyklu nie kopiują znanych rozwiązań, zawsze dodają coś od siebie. Bohaterowie książek wcale nie są nieustraszonymi młodymi wojownikami, którzy z łatwością pokonują kolejne przeszkody na swojej drodze, i zawsze wypełniają powierzone im zadanie. W świecie, gdzie nieliczni mają możliwość przywołania zwierzoduchów, swoich zwierzęcych kompanów, nic nie jest proste, a każda walka przynosi nowe, często trudne do pokonania, wyzwania.
Marie Lu doskonale dopasowała swój styl tak, by tworzył całość z poprzednimi tomami cyklu. Nie tylko dobrze poprowadziła dalszy ciąg historii, ale także, nie rezygnując ze swoich indywidualnych pisarskich cech, sprawiła, iż Wszechdrzewo nie odbiega stylistycznie od poprzednich powieści. Czytelnik nie ma wrażenia, że siódma część to sztucznie doklejona opowieść, diametralnie różna od tego, co zaserwowali mu inni pisarze. Marie Lu ma specyficzny styl, niekiedy bardzo prosty, jednak potrafiła stworzyć coś barwnego i przekonującego.
Finał serii bardzo często okazuje się twardym orzechem do zgryzienia – niektórym twórcom brak pomysłu na godne zakończenie cyklu, inni mają ich za dużo i nie są w stanie z nich zrezygnować, przez co odbiorca ma wrażenie przeładowania i przesady. Marie Lu nie obrała żadnego z tych szlaków, zakończenie Spirit Animals nie okazuje się wymuszone, przerysowane czy naszpikowane wszelkimi możliwymi rozwiązaniami fabularnymi. Siła napisanej przez nią powieści tkwi w prostocie. Nie dajcie się jednak zwieść temu słowu – w tym przypadku prostota wcale nie oznacza czegoś oklepanego i banalnego. Pisarka po prostu wykorzystała kilka dobrych motywów i skupiła się na ich odpowiednim rozwinięciu. W tej powieści nie liczy się ilość, a jakość, ta natomiast jest wysoka.
Jeżeli chodzi o sam pomysł zakończenia cyklu, widać, że twórcy Spirit Animals dokładnie przemyśleli, w jakim kierunku chcą poprowadzić akcję i jak ją zamknąć. Sporo miejsca poświęcili także na rozwój postaci – w końcu ta seria to cykl inicjacyjny; widać, jak wielką przemianę przeszli jego protagoniści. Każdy się zmienił, odkrył w sobie nowe cechy charakteru, dorósł. Te wewnętrzne metamorfozy następowały stopniowo, jednak najmocniej widać je właśnie w tomie kończącym.
Wszechdrzewo to finał cyklu, jednak czytelnicy nie pożegnają się na długo z jego bohaterami. Jeszcze w tym roku wydawnictwo Wilga wyda kontynuację przygód Conora, Abeke, Rollana i Meilin oraz ich zwierzoduchów. Będzie to nowa seria, która zapoczątkuje kolejny rozdział. Czy równie dobra jak Spirit Animals? Mam taką nadzieję.
Reasumując, Wszechdrzewo to bardzo dobre zakończenie serii. Lu podjęła się trudnego zadania, a jak już wspominałam wyżej – nie każdy finalny tom spełnia pokładane w nim oczekiwania. Dobrze poprowadziła akcję, świetnie przedstawiła całą historię i pokazała, że czasami mniej wcale nie znaczy gorzej. Jedyny zarzut, jaki mogę postawić powieści, dotyczy faktu, że tak szybko się zakończyła.
Za egzemplarz recenzencki dziękujemy wydawnictwu: