This is the Hunt1
Cassandry Clare większości miłośników książek młodzieżowych nie trzeba przedstawiać. To jedna z najbardziej poczytnych współczesnych pisarek powieści należących do tego gatunku, wystarczy wspomnieć o fenomenie, jakim okazała się jej seria Dary anioła. I o ile zagadnienie jakości utworów Clare pozostaje kwestią sporną, o tyle fakt, że autorka jest czytana przez miliony nastolatków, i nie tylko, na całym świecie to fakt niepodlegający dyskusji. Zaraz, zaraz – jakie zagadnienie jakości utworów?
To proste – flagowy cykl Cassandry Clare budzi pewne kontrowersje. Po pierwsze, widać w nim sporo nawiązań do książek innej autorki – J.K. Rowling, chyba nawet nie muszę pisać, o jaką serię chodzi. Amerykańska pisarka tak bardzo zakochała się w powieściach o przygodach czarodzieja Harry’ego Pottera, że sama zaczęła pisywać do nich fan fiction. Później zaś ta zabawa w poszerzanie świata Rowling przyjęła inną formę – powstała wspomniana seria Dary anioła, w której każdy czytelnik zaznajomiony z historią rozgrywającą się w Hogwarcie, odnajdzie sporo nawiązań do Harry’ego Pottera. Trudno w takim razie mówić o nowatorstwie, jeśli chodzi o pomysł.
Do tego należy dodać problem Clare związany z kilkoma literackimi kwestiami, jak sposób kreowania bohaterów, marysuizm to największy grzech, styl autorki i nieumiejętność prowadzenia wątków. Niemniej, mimo tych oczywistych wad, książki Clare sprzedawały, i nadal tak jest, się jak świeże bułeczki. A wszystko za sprawą koncepcji, nephilim walczący z demonami brzmi wtórnie, ale zawsze ciekawie, klimatu, urban fantasy rządzi, i kilku postaci, na pewno nie pierwszoplanowych.
Jak w przypadku wielkich sukcesów książek bywa, postanowiono nakręcić film. I tak na ekranach kin zagościło Miasto kości, które, niestety, bo produkcja wcale nie była tak zła, jak mówią, spotkało się z falą krytyki. I tym oto sposobem nie powstała kontynuacja.
Mijają lata, dokładniej dwa, a świat obiega pewne informacja. Otóż grupa śmiałków, większych niż Frodo i jego przyjaciele, postanawia znowu zabrać się za serię Cassandry. Najpierw pragną stworzyć serial, który będzie kontynuacją przygód opowiedzianych w filmie. Potem jednak mądre głowy dochodzą do wniosku, że jednak lepiej zacząć od początku, ale przedstawić historię po swojemu. Po swojemu, czyli autorka może patrzeć, podziwiać, ale, w przeciwieństwie do kinowej ekranizacji, nie ma za dużego prawa głosu, nad czym ta oczywiście często gęsto ubolewa.
Zaczynają się castingi – nieznani aktorzy, przynajmniej większość, zostają przydzieleni do odpowiednich ról. Fandom Shadowhunters, czyli Nocnych Łowców, to ci nephilim walczący ze złem tego świata, jest podekscytowany i już nie może się doczekać godziny zero. A kiedy ta wybija… dzieje się, oj dzieje.
Shadowhunters to serial oparty na książkach z serii Dary anioła. Co to oznacza? Ano to, że bardzo wiele wątków zmieniono, pokazano po swojemu, niektóre nie mają miejsca, pojawia się sporo nowych wydarzeń i, co najciekawsze, widzowie nie są w stanie powiedzieć, co się stanie w kolejnym odcinku. Czy to dobra decyzja? Z jednej strony tak, bo nawet miłośnicy papierowego pierwowzoru będą żyli w błogiej nieświadomości odnośnie przyszłej akcji, ale z drugiej niektórzy mogą poczuć się oszukani. Skoro to ekranizacja, to czemu tak wiele wycięto i zmieniono? I tutaj całe to rozwiązanie to już kwestia gustu, proste kto co lubi.
W takim razie, o czym opowiada ta telewizyjna produkcja. Mamy grupę wybrańców, nephilim, tytułowi Shadowhunters (po polsku: Nocni Łowcy), która pilnuje, by zwykłym ludziom, czyli mundane, nie stała się krzywda. Nie mam tutaj na myśli pilnowania homo sapiens dwadzieścia cztery godziny na dobę i dbanie o to, by nikt nie spadł ze schodów, tylko niwelowanie magicznego zagrożenia – ataków demonów, wampirów, wilkołaków i takie tam stuff. Oczywiście wybrańcy mają swoją tajną siedzibę, bardzo skomputeryzowaną, odpowiednią broń (łuk! Jest łuk!) i zaczarowane runy, dzięki którym są silniejsi, szybsi czy niewidoczni dla otoczenia. Jak łatwo przewidzieć stanie się coś, co zachwieje równowagą w życiu Shadowhunters – i tym czymś, a dokładniej kimś, jest Clary Fairchild. I tak rozpoczyna się historia.
Pierwszy sezon omawianego serialu miał jedną z najwyższych oglądalności, jeśli chodzi o produkcje emitowane na stacji Free Form, wcześniej AB C Family. A to już o czymś świadczy, prawda? Prawda. Shadowhunters to dobry serial, ale pojawia się w nim kilka kwestii, które mogą się nie spodobać, i to nie tylko fandomowi.
Po pierwsze widać, że budżet na pierwszy sezon był dość… niski. Efekty specjalne są bardzo ubogie, sceny walk pojawiają się raz na kilka odcinków, a przecież nie o to w tej historii chodzi, chcemy kopania demonicznych tyłków i niszczenia zła! Niestety takich sekwencji jest jak na lekarstwo. Więcej miejsca poświęcono dramie niż starciom z przeciwnikami. I o ile można to tłumaczyć tym, że w końcu nawet w książce wątek miłosny zajmuje sporo miejsca, o tyle skoro już zmieniono tyle elementów, to można było zastanowić się nad ograniczeniem romansu.
O ile w ogóle można to nazwać romansem, bo maślane oczka i wzdychanie wykonaniu Clary i Jace’a to po prostu denerwujący dodatek do fabuły. A skoro już o niej mowa, każdy, nawet osoby, które zazwyczaj nie śledzą dziur w opowiadanej historii, zauważy, że w serialu pojawia się sporo niedorzeczności i spłyceń. Twórcy chyba chcieli wprowadzić za dużo wątków, a otrzymali za mało czasu na ich poprowadzenie. Co widać…
Wróćmy na chwilę do dramy. Oczywiście seriale młodzieżowe rządzą się swoimi regułami. Tylko ile można? Jeżeli przez cały sezon twórcy ciągną tak denerwujący konflikt parabatai , widz zaczyna mieć już powoli dość. Zwłaszcza że cała ta sprzeczka jest bezsensu i znajduje się w produkcji po to, by być.
Ostatnia kwestia, która spędza odbiorcy sen z powiek, to kreacja kilku bohaterów Shadowhunters. Mowa o Clary i jej ukochanym, który zwie się Jace. I tutaj chyba pojawia się najwięcej zarzutów, zwłaszcza od tych, którzy czytali książki. Sam wątek ich miłostki jest bardzo denerwujący, ale to jeszcze da się przeżyć. Da się nawet przeżyć czasami głupie zachowanie rudowłosej bohaterki – zamiast myśleć, działa, co często kończy się tragicznie. Natomiast największą bolączką produkcji jest postać Jace’a.
W książkach ten bohater został o wiele lepiej wykreowany. Popełnia błędy, ma chwile zwątpienia, nie każda decyzja, jaką podejmie, okazuje się dobra czy racjonalna, ale nie wywołuje takich negatywnych uczuć w odbiorcy. A ten serialowy? Cóż, każdy jego wybór to jedna wielka pomyłka. A przecież powinien być mądrzejszy, w końcu wie, jakie zagrożenia czekają na niego i jego bliskich. Po co jednak myśleć, skoro można iść na żywioł, nie licząc się z konsekwencjami i tym, że przyjaciół może spotkać coś złego?
Jace to irytująca, źle skonstruowana i nijaka postać. Choć nie, cofam to ostatnie, nijaka nie wywołuję u widza żadnych uczuć, a jednak ten protagonista działa na nerwy. Nic tylko strzelić go po blond łepetynie i mocno nim potrząsnąć.
Na szczęście w telewizyjnej produkcji pojawiają się postaci, które rekompensują cierpienia spowodowane oglądaniem Jace’a w akcji. I tak mamy trzy charaktery, które polubili widzowie, o czym świadczy ilość grafik na tumblrze i aktywność fanowska w sieci. O kim mowa?
Rodzeństwo Lightwood, Alec i Isabelle, oraz Wysoki Czarownik Brooklynu, Magnus Bane. To właśnie ta trójka skradła serca widzów produkcji. I nie ma się czemu dziwić. Ich postacie w książkach także mają spore grono wielbicieli, nie dziwota, są najciekawsze, choć w Darach anioła nie grają pierwszych skrzypiec.
Wróćmy na chwilę do wątku miłosnego, a dokładniej do ulubionej pary serialu. Wbrew pozorom nie jest nią Clace (ship name Clary i Jace’a) a Malec (czyli Magnus i Alec). Tak, ten wątek miłosny Nocnego Łowcy i czarodzieja budzi spore zainteresowanie, fandom dosłownie nim żyje. Gdybyście śledzili życie serialu, widzielibyście, jak wyglądał facebook, twitter i tumblr po emisji każdego odcinka. A po epizodzie zatytułowanym Malec, i kilka dni przed jego emisją, emocje sięgały zenitu. To była prawdziwa War Of Hearts2! I nie ma co się dziwić, odcinek był fenomenalny, zachcianki fanów zostały zaspokojone, a jedna drama zakończona, przynajmniej chwilowo.
Jeżeli chodzi o bohaterów, poza Jacem, serial spełnił wszystkie pokładane w nim wymagania. Może w drugim sezonie, jego premiera w styczniu 2017 roku, twórcy zdecydują się na nadanie kolorytu blondwłosemu Nocnemu Łowcy.
Ale nie tylko postaci sprawiają, że chce się oglądać Shadowhunters. Liczy się także klimat oraz humor. A ten drugi twórcy wykorzystują w każdym epizodzie. Nie tylko jest zabawnie, interakcje pewnych postaci (jak Aleca i Simona) wywołują u widza niepohamowany napad śmiechu, ale także geekowe odniesienia do popkultury. W końcu bez tego nie ma dobrego serialu, prawda?
I jeszcze jedna rzecz, o której grzechem byłoby zapomnieć – oprawa dźwiękowa. Osoby odpowiedzialne za dobieranie odpowiedniej oprawy muzycznej wykonały kawał dobrej roboty. To właśnie dzięki Shadowhunters odkryłam i zakochałam się w twórczości Ruelle. Klimatycznie, spokojnie, mrocznie – piosenki tej grupy muzycznej doskonale pasują do tej telewizyjnej produkcji.
Shadowhunters o jeden z tych seriali, przy którym włącza się opcja fangirl. Chcesz więcej, każdy odcinek chłoniesz i oglądasz po kilka razy, czytasz wszelkie wywiady z aktorami i aktorkami grającymi w produkcji i twoje życie toczy się wokół niej. A kiedy kończy się sezon, dopada cię poshadowhuntersowa depresja. I nie liczy się fakt, że przecież to zwykły serial młodzieżowy. To dobry serial młodzieżowy, a to wielka różnica.
________________________________________
1Tytuł piosenki zespołu Ruelle
2Tytuł piosenki zespołu Ruelle