Odkąd pamiętam, zawsze kochałam dinozaury. Wielkie, majestatyczne, nieznane i tajemnicze stwory, o których wiemy jedynie tyle, ile udało się nam przeczytać w książkach, czy obejrzeć w filmach dokumentalnych. Już jako dziecko uwielbiałam Park Jurajski i oglądałam każdy odcinek Wędrówek z dinozaurami. Mam też w domu ogromny szkielet tyranozaura, który robi za oryginalną (acz według niektórych wątpliwą) ozdobę półpiętra. Nic zatem dziwnego, że kiedy dowiedziałam się o kolejnym tomie przygód Karyla Bogomirsky'ego, mojej radości nie było końca i tym chętniej przygarnęłam go pod swoje recenzenckie skrzydła.
Pierwszą rzeczą, która od razu rzuciła mi się w oczy, jest jakość wydania książki. Mój wzrok natychmiast przykuła piękna okładka z grafiką autorstwa Richarda Andersona. Rycerz dosiadający tyranozaura? Dlaczego nie? W końcu dinozaur jest tak samo dobry, jak każdy inny wierzchowiec – może poza tym, że koszty nakarmienia go są nieporównywalnie większe niż w przypadku zwyczajnego kasztanka. Jednak rzeczą, która najbardziej mi się w wydaniu książki spodobała, jest twarda i solidna okładka tłoczona we wzór gadziej skóry. To bardzo niewielki detal, ale w mojej opinii stanowi dodatek tak absolutnie uroczy, że nie sposób przejść obok niego obojętnie. A jeśli do tego dołożymy świetne, czarno-białe ilustracje i zróżnicowaną czcionkę, to mamy przed sobą małe wydawnicze dzieło sztuki. Od razu widać, że Galeria Książki postanowiła zadbać o to, żeby oddać w ręce czytelników dopieszczone wydanie, które będzie ucztą nie tylko dla ducha i umysły, ale również dla oczu i dłoni.
Fabuła zaczyna się mocnym uderzeniem, kiedy towarzyszymy w ucieczce księżniczce Melodii i jej służce Pilar. Niemalże od razu napotykają na swojej drodze pościg, ale Pilar jest mądrą kobietą i postanawia udawać arystokratkę, jednocześnie sprowadzając Melodię do roli służki. To nie podoba się księżniczce, której całkiem zrozumiały i naturalny bunt zostaje wykorzystany do pokazania mężczyznom niesubordynacji swojej podwładnej, a wiemy, że nic tak bardzo nie łączy możnych tego (jurajskiego) świata bardziej niż narzekanie na tych, którzy możnymi się nie urodzili. W ten sposób mądra służąca powstrzymuje pościg i wykupuje krnąbrnej Melodii kolejną chwilę życia. A ten fortel to jedynie wstęp do przedstawionych w książce intryg.
Oczywiście powraca również wojewoda Karyl i ponownie próbuje odnaleźć odpowiedzi na pytania o sens istnienia i celowość prowadzenia ustawicznej wojny. Po raz kolejny poznajemy go od strony zarówno wprawnego wojownika, jak i wspaniałego stratega. Zwykle nie przepadam za postaciami, które są dobre praktycznie we wszystkim, za co się zabiorą, ale w spokoju i cierpliwości Karyla jest coś, co sprawia, że ten pozorny ideał aż tak bardzo nie rzuca się w oczy.
Sama akcja powieści skupia się na wojnie Cesarstwa Neuvaropy z prowincją Providence i stanowiącym pacyfistyczną sektę religijną Ogrodem Piękna i Prawdy. Jakby tego było mało, w Raju pojawia się zwiastujący nieszczęście legendarny Szary Anioł. Można odnieść wrażenie, że jurajski świat zmierza ku zagładzie, ale każdy, kto czytał Grę o tron, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie ma lepszego tła dla intryg, wbijania noży w plecy, zwrotów akcji i nagłej zmiany układu sił. Podczas lektury będziemy świadkami rozterek i osobistych dramatów bohaterów, którzy będą starali się nie tylko zrozumieć wojnę i jej sens, ale również ją ujarzmić. A jeśli dodamy do tego dinozaury, odrobinę filozofii, erotyki i wspaniałych opisów walk, to mamy przed sobą przepis na powieść, która nie pozwoli czytelnikowi się nudzić.
Nie ma jednak róży bez kolców. Z jednej strony mamy bogate, oryginalne i zaskakująco spójne uniwersum, a z drugiej pewnego rodzaju wtórność względem samego Martina (który, co ciekawe, sam rekomenduje na okładce Jeźdźców dinozaurów). Nie jestem wielką miłośniczką Gry o tron, ale doceniam kunszt autora, który potrafił z wielu wątków upleść sieć trudnych do przejrzenia intryg. Człowiek z wypiekami na twarzy przewracał kolejne strony powieści, żeby dowiedzieć się, co będzie dalej. W przypadku tej książki czegoś mi zabrakło: mam wrażenie, że jego bohaterowie są mniej elastyczni i znacznie bardziej stereotypowi, a same intrygi łatwiejsze do przewidzenia i czasami wręcz naiwne. Nie zmienia to jednak faktu, że Jeźdźców… czyta się przyjemnie i sama nie zauważyłam, kiedy dobrnęłam do końca. Jeśli podobnie jak ja jesteście miłośnikami dinozaurów, to na pewno będziecie się dobrze bawić. I nieraz czule pogładzicie „skórzaną” okładkę książki.