Już na początku, kiedy serial Gra o tron dopiero pojawił się na antenie HBO, co bardziej sarkastyczni miłośnicy prozy Martina zastanawiali się, czy nadejdzie kiedyś dzień, kiedy telewizyjna produkcja prześcignie książki. Z sezonu na sezon ta wizja okazywała się coraz bardziej realna, aż nadszedł dzień, kiedy z początku całkiem niewinne i zabawne wróżby stały się rzeczywistością. Szósta odsłona telewizyjnego obrazu prześcignęła powieści – kolejny tom jest ciągle w powijakach, a Martin ciągle przekłada jego premierę. Obyśmy w końcu doczekali momentu, kiedy książka ujrzy w końcu światło dzienne…
Wróćmy jednak to samego serialu – otóż prześcignął on literacki pierwowzór i po głowach miłośników produkcji zaczęło krążyć sporo myśli, a ta najważniejsza dotyczyła tego, co się dalej stanie. A stało się całkiem dużo: potwierdziło się kilka fanowskich teorii, powróciło parę postaci, które gdzieś tam kiedyś zaginęły, niestety Gendry nadal żegluje, padli następni bohaterowie, w tym sezonie można śmiało napisać, że padali oni jak muchy, już w pierwszym odcinku mieliśmy nieoczekiwane zgony. A im dalej w las, tym było bardziej krwawo, zwłaszcza odcinek Battle of the Bastards i odcinek finałowy wywołały spore zamieszanie i moc ekscytacji! Ale wszystko po kolei. Zacznijmy od krótkiego podsumowania całości i odniesienia się do obaw widzów.
Bo, jak już zostało wspomniane wyżej, obawy były. Zupełnie niepotrzebnie. Okazało się bowiem, że szósty sezon Gry o tron to tak naprawdę najlepszy z dotychczas wyprodukowanych. Każdy odcinek, no dobrze, prawie każdy, trzymał w napięciu, serwował niespodziewane, albo spodziewane, zwroty akcji, bohaterowie nareszcie przestali tylko siedzieć w swoich twierdzach, tak, chodzi o Dany, i wreszcie zaczęli działać. Nie zapominajmy także o tym, że sporo wątków znalazło wreszcie swoje rozwiązanie (choćby ten o Jonie Snow – fani wiedzieli, skąd wywodzi się ten protagonista, ale zawsze lepiej mieć to potwierdzone niż tylko zdawać się na same domysły). W ogólnym rozrachunku zaledwie jeden odcinek, naszym skromnym zdaniem, okazał się poprawny, wszystkie pozostałe przykuwały do ekranów telewizorów i nie puszczały. Napięcie? Było! Wstrzymywane przez miliony oddechy? Były! Miny i okrzyki typu „WTF”? Były! A do tego dostaliśmy jeszcze więcej niż się spodziewaliśmy.
Jon Snow niby nic nie wie, ale za to wiele zyskuje
Zacznijmy od jednej z najciekawszych postaci serialu – bękarcie Neda Starka, na początku przyjmijmy, że nim jest, żeby płynnie przejść po wszystkich wątkach dotyczących tego charakteru. Pod koniec piątego sezonu Jon Snow został zabity, w dość nieprzyjemny sposób, zasztyletowanie, przez kompanów swojej niedoli, czyli braci z Nocnej Straży. Przez rok twórcy serialu oraz sam aktor wcielający się w postać Jona twardo obstawali przy tym, że bohater nie żyje. Jest martwy martwy i jeszcze dodatkowo martwy. Tak, tak – fandom doskonale wie, co oznaczają takie wielkie zapewnienia i tak łatwo nie da się oszukać. Co ciekawsze, widzowie nie musieli długo czekać, by prawda wyszła na jaw (oczywiście długo w sensie – niewiele czasu od premiery kolejnych odcinków). Okazało się, któż by się tego spodziewał, że Jon Snow żyje – a dokładniej, zostaje przywrócony temu bezwzględnemu światu Westeros przez Melisandre. Oczywiście musiał ukarać swoich zdradzieckich braci, nawet tego najmłodszego, którego miłośnicy serialu sami wielokrotnie zadźgali w swoich myślach. A potem nastąpił przełom – bękart opuścił Mur.
A co było dalej? Całkiem sporo i to niezwykle ciekawych wydarzeń: Jon i Sansa wyruszyli, by odzyskać swoje włości i pomścić ukochanych, a także uratować brata schwytanego przez obłąkanego Ramsaya. Najpierw trzeba było zdobyć wojsko, a potem powalczyć. I skoro już o bitwie mowa…
Bękart vs. bękart
9 odcinek Gry o tron dosłownie zapierał dech w piersiach – i nie chodzi tutaj o piękno krajobrazu, bo tego nie uraczyliśmy, tylko o rozmach, podkreślmy – jak na serialową skalę, oraz cały przebieg bitwy. Wszystko zostało przemyślane, pominiemy ten nieszczęsny gumowy miecz Jona, każdemu może się zdarzyć niedopatrzenie, emocje sięgały zenitu, a zakończenie wcale nie było takie oczywiste. Byłoby czymś niezwykle dziwnym i bezsensu, gdyby bękart Starków kolejny raz stracił życie, ale weźmy pod uwagę, że to w końcu Gra o tron – tutaj wszystko jest możliwe.
Większość fanów produkcji jak jeden mąż stwierdziła, że na tę potyczkę warto było czekać. A jej zakończenie chyba usatysfakcjonowało większość odbiorców. Na tyle, że teraz trudno będzie pobić to niesamowite starcie bękartów, choć, jak możemy się domyślać, przed nami jeszcze kilka równie interesujących potyczek. W końcu Dany i jej ludzie już płyną, by odebrać należny dziewczynie tron.
Smoki i ich pani
Dany także sporo przeżyła i osiągnęła w tym sezonie. I najważniejsza rzecz, nareszcie zrobiła coś więcej niż tylko ratowanie niewolników, zdobyła flotyllę okrętów i wyruszyła, by zdobyć Żelazny Tron. A końcu przez większą część ostatnich sezonów nie robiła nic produktywnego, a w szóstym wreszcie coś zaczęło się dziać w jej życiu, coś ciekawego.
Ostatnimi czasy cały wątek dotyczący Daenerys Targaryen był, delikatnie mówiąc, nudnawy. Szła, zdobywała, uwalniała, osiadała i próbowała rządzić. W międzyczasie był mały bunt, a nawet dwa, bo smoków i panów niewolników, ale i tak za wiele emocji nie wniosły one do całego serialu. Była stagnacja, była nuda i nikt nie wierzył, że protagonistka w końcu wyruszy na podbój. Na szczęście w najnowszym sezonie widzowie otrzymali kawałek dobrze poprowadzonej historii. I tylko pozostaje grzecznie czekać na to, co się stanie w kolejnych odcinkach.
Siła Starków, ich wybory i Hold the Door
Skupmy się na chwilę na trzech innych postaciach – Starkach, czyli Aryi, Sansie i Branie. Najstarsza z rodzeństwa podążyła wraz ze swoim bratem, Jonem, do domu, by odzyskać utracone mienie. I po drodze gdzież zgubiła przychylność fanów serialu.
Sansa zmieniła się od pierwszego sezonu – życie jej nie rozpieszczało, zakochała się w niewłaściwym człowieku, widziała śmierć własnego ojca, została wydana za mąż wbrew swojej woli (i to nie raz), a do tego cały jej idealny świat dotyczący rycerstwa i życia kobiety legł w gruzach. Bohaterka wierzyła, że miłość do Joffreya Baratheona będzie tak piękna i romantyczna jak w historiach, które słyszała. Cieszyła się, że przyszły król zwrócił na nią uwagę i była gotowa na wszystko, byle tylko nie stracić w jego oczach. A potem przyszła fala wielkich rozczarowań i małżeństwo z bestią (gwoli ścisłości – chodzi o Ramsaya). Sansa dorosła, przestała patrzyć na świat przez różowe okulary, zaczęła snuć swoje własne plany. Gdzieś po drodze zatraciła swoją naiwność, a zyskała siłę charakteru. Trzeba to oddać jej postaci – dorosła i stała się twardsza. Jednak cały wątek bitwy nie postawił jej w dobrym świetle.
Wprawdzie nie zabiła nikogo, nie oskórowała, nie wykastrowała czy nie dała psom na pożarcie, ale zataiła ważne informacje przed swoim bratem. I sporej liczbie osób, fandom jest bezwzględny, się to nie spodobało. W końcu, gdyby powiedziała, że otrzyma posiłki od Littlefingera, cała potyczka mogłaby się rozegrać zupełnie inaczej. Mogła, ale tego nie zrobiła.
Bohaterką, która, pisząc kolokwialnie, wygrała ten sezon, jest Arya. Cały wątek dotyczący młodej starkówny nie tylko został dobrze pokazany i poprowadzony, ale wreszcie widać, że ta postać ma jakiś cel i nie zawaha się przed niczym, by go osiągnąć. Samo szkolenie we wcześniejszych odcinkach było interesujące, ale zmiany, jakie zaszły w tej postaci, i to, w jakim kierunku podąża Arya, wywołało o wiele większe ciarki niż kilka lekcji skrytobójcy. A scena z finalnego odcinka dosłownie wywołała ciary!
A co z Branem? Trzeba przyznać, że od samego początku ten wątek był jednym z najnudniejszych w serialu. Do czegoś prowadził, ale jeszcze nie było wiadomo do czego dokładnie, co się działo, ale nie było to niczym ciekawym, niby wydarzenia w życiu Starka miały coś dać, ale widz niemiłosiernie się nudził. Aż przyszedł sobie nowy sezon i wreszcie Bran się do czegoś przydał. To dzięki jego wizjom przeszłości Jona ujrzała wreszcie światło dzienne, a co za tym idzie wszelkie fanowskie teorie znalazły swoje potwierdzenie. Teraz tylko pozostaje pytanie czy twórcy zrobią coś z tymi nowinkami.
Skoro już o Branie mowa – nie można zapomnieć o scenie, która wywołała sporo dyskusji – tej dotyczącej Hodora. Bardzo dobrze, że twórcy wreszcie wyjaśnili widzom, dlaczego ta postać cały czas powtarza to samo słowo i jak wyglądała jej przeszłość. Nareszcie widać, że liczy się każdy szczegół i każda ważniejsza postać, ale nie tylko te pierwszoplanowe, jest ważna.
Lannisterowie zawsze płacą swoje długi, czyli o finale
Mieliśmy już marsz pokutniczy Cersei, który sporo zmienił w jej dotychczasowym życiu. Znając ród Lannisterów coś takiego nie mogło pozostać bezkarne, przyszedł czas na wielką zemstę. I to taką prawdziwą, z przytupem, znaczy się z wybuchami i połową miasta w gruzach. Bo przecież idealna matka, która tak bardzo kocha swoje dzieci, i brata, nie może pozwolić, by jakiś ptak, przepraszam, Wielki Wróbel robił na co tylko ma ochotę. W końcu w Cersei nie płynie zwykła krew i takie upokorzenie nie może zostać zapomniane. A że przy okazji straci kilku innych wrogów i niewinnych, cóż, takie jest życie.
Finał rzeczywiście był wybuchowy – i nie chodzi tylko o wielkie boom, które zmiotło z powierzchni ziemi pewien budyneczek z pewną ilością ważnych osobistości. Po pierwsze widz otrzymał dawkę emocji i nieoczekiwanych zwrotów akcji (Arya jako zabójca i to epickie zebranie na Północy), po drugie historia zaczęła nabierać tempa, a po trzecie bohaterowie podjęli sporo ważnych dla przyszłej fabuły decyzje. W nowym sezonie otrzymaliśmy całkiem sporo wrażeń, zaserwowano nam moc emocji i lepiej poznaliśmy postaci. Do tego twórcy nareszcie popchnęli fabułę do przodu, a nie tylko kręcili się wokół poszczególnych wydarzeń i ciągle wałkowali te same tematy. Miejmy nadzieję, że kolejny sezon będzie równie udany co ten.