Islandia słynie z nietypowego folkloru pełnego elfów i trolli, które uosabiają nieokiełznane siły natury. Kiedy raz odwiedzi się ten kraj, łatwo zrozumieć dlaczego. Dominują tu surowe, choć przepiękne okoliczności przyrody: powulkaniczne krajobrazy, niezwykłe łańcuchy górskie, głazy narzutowe o cudacznych kształtach. Na tej stosunkowo niewielkiej wyspie znajdziecie fiordy, gejzery, wciąż czynne wulkany oraz lodowce. Dodajmy do tego naprawdę długie zimowe noce (północne wybrzeże zahacza o koło podbiegunowe), które w czasach przed wynalezieniem elektryczności musiały być jeszcze dłuższe i jeszcze ciemniejsze, kapryśną pogodę, a także bardziej magiczne fenomeny, jak bajeczne zorze polarne. Niska gęstość zaludnienia (ok. 3,2 osoby na kilometr kwadratowy) wzmaga poczucie izolacji i jednocześnie intensyfikuje przeżycia związane z obcowaniem z naturą. Podróżując po wyspie, można godzinami nie spotkać żywej duszy. Czujecie już ten klimat?
Na początku była Grýla
Cofnijmy się do XIII wieku – z tych czasów wywodzą się historie o ogrzycy Grýli, którą Islandczycy straszyli swoje dzieci. Mieszkała ona w górach; czasem wyobrażano ją sobie z kopytami, czasem z rogami albo z piętnastoma ogonami – nosiła w nich worki, a do tych z kolei wrzucała szczególnie niegrzecznych urwisów – ponieważ gustowała w potrawce z dziecięcego mięsa. Miała trzech mężów, z czego pierwszych dwóch podobno pożarła, lecz ostatni pozostaje z Grýlą do dziś. Nazywa się Leppalúði, lecz poza tym niewiele o nim wiadomo. Być może sama ogrzyca okazała się po prostu wystarczająco przerażająca za nich oboje – o powadze problemu może świadczyć na przykład fakt, że w 1746 roku wydano oficjalny zakaz straszenia nią dzieci.
Aż do XVII wieku Grýla nie miała żadnego związku ze świętami. Dopiero później zaczęto mówić, że ogrzyca najchętniej schodzi z gór w okolicach adwentu – może dlatego, że w tym czasie noce robią się coraz dłuższe. Wtedy też pojawiły się wzmianki o potomstwie Grýli. W podaniach można znaleźć kilkadziesiąt różnych imion, w XVIII wieku skrócono tę listę do zaledwie trzynastu. „Oficjalną” wersję upowszechnił w 1862 roku Jón Árnason – północny odpowiednik braci Grimmów, który jako pierwszy spisał zbiór islandzkich ludowych opowieści. Synowie Grýli (i znów nie wiadomo – rodzeni czy nie? Niektórzy mówią, że ogrzyca adoptowała tę niesforną gromadkę na szczycie góry Esja) nie odstawali zbytnio charakterem od matki – specjalizowali się w porywaniu i pożeraniu dzieci.
Ocieplenie wizerunku
Dziś synów Grýli nazywa się gwiazdkowymi chłopcami (is. jólasveinarnir lub jólasveinar, ang. Yule Lads) i przedstawia się w czerwonych szatach wzorowanych na ubraniu zachodniego Świętego Mikołaja czy duńskich elfów. Przemiana była jednak stopniowa. Jeszcze w XIX wieku chłopcy więcej psocili niż przynosili pożytku. Schodzili z gór pojedynczo, każdego wieczoru jeden, od 12 grudnia poczynając. Zachowywali się w sposób typowy dla skrzatów z ludowych opowieści: podpijali lub kwasili mleko, kradli garnki i inne kuchenne utensylia, wyjadali resztki jedzenia, chowali się pod łóżkami, trzaskali drzwiami, podglądali przez okna, kradli świeżo wędzone mięso i świece – tradycyjny atrybut islandzkich świąt. O ich zachowaniu świadczyły zresztą opisujące charakter imiona, takie jak Oblizywacz Misek, Trzaskacz Drzwiami, Hak na Mięso. Nosili tradycyjne islandzkie ubrania z wełny. Co ciekawe, do legendy dołączył również świąteczny kot – ogromny, czarny zwierz, porywający osoby, które na święta nie dostały nowych ubrań.
Dopiero w XX wieku gwiazdkowi chłopcy zaczęli przynosić prezenty. Nadal przychodzą pojedynczo przez trzynaście grudniowych dni; teraz jednak zostawiają dzieciom drobne upominki w butach. Zdarza się, że tym niegrzecznym podrzucają zgniłego ziemniaka lub kamień. Co ciekawe, chociaż wizerunek chłopców wyraźnie się przez lata ocieplił, ogrzyca Grýla z biegiem czasu wcale nie stała się milsza.
Skąd się wzięli i czemu aż trzynastu?
Można sobie zadać to pytanie. Co zainspirowało opowieści o trzynastu groźnych synach Grýli? Profesor Terry Gunnell twierdzi, że w całej Skandynawii istnieje tradycja, wedle której przebrani ludzie w maskach i strojach kóz chodzili przed świętami od farmy do farmy. Istnieje też inne, bardziej uniwersalne wyjaśnienie: synowie Grýli symbolizowali ponure siły natury, a te w okolicach zimy wydawały się człowiekowi szczególnie wrogie. Liczbę chłopców zaś profesor kładzie na karb zawirowań, jakie wprowadziła zmiana kalendarza juliańskiego na gregoriański, w tym między innymi przesunięcie środka zimy z 13 grudnia na 21. Nagła zmiana oczywiście nie przypadła ludności do gustu; sprytni Islandczycy wydłużyli więc świętowanie do trzynastu dni.
W pierwszym momencie można poczuć ukłucie zazdrości: no bo gdzież jeden Mikołaj może umywać się do trzynastu? Jednak po dokładniejszym zapoznaniu się z genezą gwiazdkowych chłopców warto zadać sobie jeszcze jedno pytanie: czy aby czasem od przybytku… głowa nie boli?
________________________________________________________
Fot.1: tommi.artstation.com | Fot.2: east.is