„Dziewiątka” to jeden z najbardziej „patchworkowych” tomów Baśni. Na grubą książeczkę złożyły się bowiem dwie dłuższe opowieści oraz cała masa szortów. Główny wątek kontynuują tytułowi Synowie imperium oraz Ojciec i syn. W tym pierwszym story arc czytelnik dowiaduje się, jakie plany powziął Adwersarz w związku z zamachem Bigby’ego i postulatami Baśniogrodu; ten drugi natomiast opowiada o wizycie Wilków w posiadłości Wiatru Północnego. Szorty natomiast skupiają się wokół postaci Roszpunki, która musi przycinać włosy co najmniej trzy razy dziennie; pewnego zaczarowanego przez złą wiedźmę jeżozwierza, polującego na pocałunki pięknych niewiast; pana Kevina Thorne’a, bacznie obserwującego mieszkańców Baśniogrodu i wysnuwającego na tej podstawie ciekawe, choć fałszywe wnioski; trzech białych myszek na drodze do mysiego raju czy wreszcie… na Świętym Mikołaju, Jacku Hornerze i małych Wilczkach. A i to jeszcze nie wszystko, ponieważ pod koniec tomu zamieszczono oddzielny zbiór szortów pod tytułem Palące pytania, gdzie twórcy komiksu w dowcipny sposób odpowiadają na różne wątpliwości czytelników odnośnie do fabuły. Krótko mówiąc, poruszanych wątków zebrało się dostatecznie wiele, aby zawrócić odbiorcy w głowie. Sprawia to jednocześnie, że tom nie tworzy spójnej całości, ale spokojnie: Synowie imperium nie rozczarowują.
Plany wojny snute przez Królową Śniegu i Dżepetta okazują się iście apokaliptyczne, a tłumaczenie Pinokia, dlaczego jego zdaniem się nie powiodą, rozpisano na kilka niezłych scen. Zdumiewa wybór imperialnego przedstawiciela dyplomatycznego (znów jakby z góry przepowiadający klęskę tychże). Wydawałoby się, że to idealna rola dla Pinokia: z jednej strony (ponoć) związanego urokiem posłuszeństwa z ojcem, z drugiej świetnie obeznanego ze zwyczajami ukrywających się wśród docześniaków istot magicznych. Mimo to Dżepetto decyduje się na przewrotny krok, jawną zniewagę: posyła inkwizytora Jana, brata Małgosi, swego czasu mordercę Frau Totenkinder… i wielu innych kobiet podejrzanych o czary. Krótko mówiąc, do Nowego Jorku w roli posła dociera jedyna osoba w historii, którą niegdyś stamtąd wygnano za złamanie porozumień baśniogrodzkich i amnestii generalnej.
Jan to wyjątkowa postać wśród dotychczasowych bohaterów serii. Większość z nich trudno z czystym sumieniem nazwać jednoznacznie dobrymi; każdy nosi w sercu dawne winy, a niektórzy do dziś mają trudności z powściągnięciem negatywnych instynktów. Jednak Jan to prawdopodobnie jedyna osoba z premedytacją pozbawiona przez autora jakichkolwiek dobrych cech. Frau Totenkinder porywała i zjadała dzieci, lecz teraz pomaga chronić Baśniogród. Podobnie Bigby – dawniej szwarccharakter w większości opowieści – w komiksie pełni zdecydowanie pozytywną rolę. Ba, nawet w Adwersarzu można dostrzec iskry jeśli nie dobra, to przynajmniej dobrych intencji. Lecz Jan to psychopata pierwszej wody, który nie oszczędził własnej siostry. Trudno nie mieć ciarek na plecach, gdy w retrospekcji inkwizytor topi niewinne kobiety w rzece, by sprawdzić, czy przypadkiem nie są wiedźmami.
Z mojego punktu widzenia najciekawsza jest jednak druga połowa tomu. To w niej Święty Mikołaj odwiedza Muchołapa, aby sprezentować mu niecodzienny i – niestety – niekoniecznie przynoszący radość podarek. Upominek ten zaważy na losach Muchy i może całego Baśniogrodu. Dalej natomiast czytelnik udaje się wraz z bohaterami włości Wiatru Północnego, co staje się pretekstem do zbadania relacji Bigby’ego z ojcem, a także własnymi dziećmi oraz… mówiąc oględnie, innymi członkami rodziny. W przebitce krótka, łamiąca serce scena pomiędzy Pinokiem a Dżepettem. Znamienne, że także dla Baśniowców relacje z najbliższymi są tak trudne, pełne wzajemnych nieporozumień czy wręcz zranień.
Wspomniałam na początku, że Synowie imperium to „patchworkowy” tom – także ze względu na liczbę artystów, którzy przyczynili się do jego stworzenia. Prym wśród nich wiodą – tradycyjnie – Mark Buckingham i James Jean. Spośród pozostałych pozwolę sobie wymienić tych, których rysunki szczególnie przypadły mi do gustu, a zatem: Joshuę Middletona za pastelowych Jeżozwierza i placek, Michaela i Laurę Allredów, którzy chyba jako pierwsi obdarzyli Bigby’ego specyficzną, delikatniejszą urodą, oraz ilustratorki kilku szortów, Jill Thompson i Joëlle Jones.
Synowie imperium to tom, w którym autorzy skaczą z tematu na temat, jednak nawet ten pozorny chaos wydaje się przemyślany. Nie nazwałabym go swoim ulubionym, ale w czasie lektury bawiłam się dobrze. Z pewnością rozszerza spojrzenie na komiksowe uniwersum, wzbogaca je o bardzo wiele niekoniecznie istotnych (albo jeszcze nieistotnych) szczegółów. I prawdę mówiąc: w tychże drobiazgach, strzępkach informacji podawanych niemalże mimochodem tkwi jego siła, o czym przekona się każdy, kto sięgnie po Dobrego księcia…